Węzeł RatowniczyWęzeł ratowniczy znany jest nie tylko wodniakom. W czasach wcale nieodległych, gdy nie wymyślono jeszcze uprzęży wspinaczkowych tymi właśnie węzłami wiązali się na obu końcach liny partnerzy przed rozpoczęciem wspinaczki skalnej - nazywają go do dziś węzłem skrajnym tatrzańskim.Węzeł ten charakteryzuje się tym, że pętla nim zawiązana nie zaciąga się pod wpływem siły ciągnącej drugi koniec liny i to jest jego najważniejsza cecha.
Są i inne jego zalety:
-wiąże się go jedną ręką nie wypuszczając raz złapanego już końca,
-łatwo nabrać nawyku wiązania go na sobie „na pamięć”, nawet pod wodą czy po ciemku,
-po zawiązaniu tego węzła na sobie puszcza się po prostu linę i można dalej pracować obydwoma rękoma pomagając ratującym nas,
-nawet w przypadku utraty przytomności ratowanego, pętla skutecznie go przytrzymuje i pozwala ratującym na wyciągnięcie go z opresji.
Do nauki wiązania węzła ratowniczego(*) potrzebnych jest kilka metrów dość grubej linki, której koniec podaje nam lub lepiej, rzuca z odległości czterech, pięciu metrów inna osoba i, gdy już złapiemy, lekko napina linkę. Dobrze jest przy pierwszych próbach zawiązywać na rzucanym końcu zwykły węzeł, a jeszcze lepiej pojedynczą "ósemkę"...
Kiedy już złapiemy, powiedzmy prawą ręką końcówkę linki – najlepiej nie za sam koniec, a około dwudziestu centymetrów dalej robimy następujące czynności:
1. trzymając prawą dłoń możliwie daleko od tułowia szybko robimy duży krok w kierunku partnera jednocześnie obracając się dookoła w lewo owijając własny tułów linką i łapiemy dalszą część linki wyciągniętą lewą dłonią,
2. nadgarstek prawej dłoni opieramy o napiętą linkę pomiędzy lewą dłonią, a naszym tułowiem,
3. odginamy prawy nadgarstek na zewnątrz i pociągnięciem w dół rozpoczynamy owijanie go wokół tej liny po stronie lewej dłoni,
4. gdy nadgarstek jest już owinięty, przekładamy końcówkę linki trzymaną cały czas prawą dłonią od zewnątrz, dołem pod linką pozostającą pomiędzy powstającym węzłem a naszym tułowiem i gdy końcówka znajdzie się ponad tę linką, przechwytujemy ją tę samą, prawą dłonią, a następnie szybko wyciągamy prawy nadgarstek z owijającej go pętli i zaciągamy powstały tak węzeł.
5. puszczamy linkę obydwoma dłońmi.
Jeśli partner pociągając za linkę nie spowoduje jej rozwiązania, węzeł jest dobry!
W trakcie ćwiczeń warto zwrócić uwagę, by wolna końcówka linki po zaciągnięciu węzła miała co najmniej kilkanaście centymetrów długości. Jest to najlepsze zabezpieczenie węzła przed jego samoczynnym rozwiązaniem się podczas holowania poszkodowanego.
Zaręczam, że tylko przed pierwszym ćwiczeniem powyższy opis może wydawać się skomplikowany. Po kilku ćwiczeniach zawiązuje się go z zawiązanymi oczyma, odruchowo. Gdy już to opanujemy, okaże się, że dużo trudniej wykonać wiązanie się węzłem ratowniczym w drugą stronę, czyli rozpoczynając od złapania rzuconej linki lewą ręką, obrotu w prawo i tak dalej... Trzeba jednak nauczyć się tego wiązania z równą wprawą w obie strony. KONIECZNIE...! Nigdy bowiem w rzeczywistej, zawsze zaskakującej opresji nie wiadomo, z której strony upadnie w wodę rzucona nam zbawcza lina.
Oczywiście ta nauka „na sucho” jest tylko wprawką przed nauczeniem się wiązania węzłów ratunkowych "na mokro" w głębokiej wodzie, ale umiejętność ta uratowała życie tylu ludziom, że perfekcyjne jej opanowanie jest absolutnie niezbędne przez każdego doświadczonego wodniaka(**) zanim siarczystym klepnięciem w zadek symbolicznie wypromuje swojego pupila na pełnoprawnego turystę wodnego.
[ img ][ img ]Tak wygląda przed zaciągnięciem luźny jeszcze węzeł ratowniczy widziany z góry i z dołu.
Warto zajrzeć
tu!Uwaga:
Obserwuję dość częste tego węzła... nadużywanie. Pętla cumownicza nim wiązana jest na pewno wytrzymałościowo słabsza i trudniej po używaniu rozwiązywalna niż na pewno szybciej wykonana zdwojoną "ósemką", a stosowanie tego węzła do mocowania szotów w luwersach to już czysta... fanaberia... rzecz jasna, moim zdaniem - patrz podpis postu.
(*) - W różnych źródłach jest kilka zbliżonych opisów i serii rysunków obrazujących wiązanie tego węzła, ale każdy z nich prowadzi do dokładnie tego samego skutku, a żaden nie jest ani łatwiejszy, ani trudniejszy. Tylko na samym początku wydają się inne!
(**) - Niezależnie od naszej prawo, czy leworęczności oraz od tego, w którą stronę nauczyliśmy się wiązać na początku.
Coś opowiem... jak to ja.
Sporo ponad półwiecze temu, gdy pływackie, klubowe obozy kondycyjne były organizowane nie na olimpijskich basenach krytych, a wprost na dużych jeziorach, gdzie wiatr, fala i wszelkie inne atrakcje, nasi trenerzy od razu pierwszego dnia na sporym pomoście pokazywali nam technikę wiązania węzła ratowniczego od... w razie wypadku. Szło to z różnymi rezultatami, bo dzieciarnię mocno już opływaną na basenach trudno było przekonać, że istnieje taka potrzeba.
Wreszcie lekko wkurzony trener wrzucił do wody ubraną w dres najbardziej oporną z koleżanek, rzucił jej linę i kazał zawiązać ten węzeł. Oczywiście była awantura, płacz i... fochy. Kilka dni później już w czasie treningu jednego z kolegów na środku jeziora złapał najpaskudniejszy ze skurczów, skurcz mięśni brzucha. Trenerzy płynęli obok nas na łodziach i z takiej łodzi mu rzucili linę, którą złapał i choć nie zawiązał węzła ratowniczego podholowali go na tej linie do łodzi i wyciągnęli z wody. Po rozmasowaniu oczywiście wskoczył do wody i trenował dalej...
Tego samego dnia po obiedzie sami poprosiliśmy trenerów o kolejne przeszkolenie z wiązania węzła ratowniczego. I już nie było złośliwych uśmiechów, wzruszania ramionami i fochów...
Mało tego, co roku pierwszego dnia każdego kolejnego obozu pływackiego powtarzaliśmy to... tradycyjnie, bo... pamiętaliśmy!
Moje zdanie odnośnie umiejętności wiązania na sobie w wodzie węzła ratowniczego od tamtego czasu jest takie:
Nie umiesz, na spływ z tobą nie popłynę!